GUS podał, że w kwietniu br. stopa bezrobocia osiągnęła 7,7 proc., czyli najniższy poziom od połowy roku 1991. Tylko jak pogodzić dane o malejącej stopie bezrobocia z tym, że Polska tworzy jeden z najmniej intratnych rynków pracy w UE?
Już marcowy odczyt GUS – 8,1 proc. – powtórzyły i skomentowały najważniejsze serwisy gospodarcze. Tak niskiego bezrobocia nie notowano bowiem w Polsce od ponad ćwierć wieku. Najczęściej borykaliśmy się w tym okresie ze stopą bezrobocia rzędu kilkunastu proc., ale zdarzały się miesiące, w których wartość wykraczała poza barierę 20 proc. W tym kontekście nowe dane GUS – za kwiecień, ze spadkiem do 7,7 proc. – muszą cieszyć, mimo że odnotowano dość dużą rozbieżność między regionami: od 4,6 proc. w woj. wielkopolskim do 13,3 proc. w woj. warmińsko-mazurskim.
Znawcy rynku zapowiadają przy tym, że to jeszcze nie koniec redukcji. – Stopa bezrobocia najprawdopodobniej zachowa tendencję spadkową i pod koniec roku może osiągnąć 7 proc. – szacuje Bartosz Grejner, analityk serwisu wymiany walut Cinkciarz.pl.
Dlaczego rekord goni rekord
Tegoroczne rekordy powstały w konsekwencji tendencji utrzymującej się od drugiego kwartału 2013 r. Stopa bezrobocia sięgała wtedy 14 proc., po czym konsekwentnie malała. Przedsiębiorstwa w Polsce oferują teraz zdecydowanie więcej ofert pracy niż przed rokiem. Poprawiła się też ogólna kondycja krajowej gospodarki. Dane statystyczne wykazują, że dynamicznie wzrastała produkcja przemysłowa oraz sprzedaż detaliczna. Podobną poprawę obserwujemy zresztą w innych europejskich krajach.
– Wskaźniki nastroju konsumentów i przedsiębiorców wskazują na coraz lepszą sytuację i perspektywy dla największych gospodarek strefy euro. Polska nie jest tu zatem wyjątkiem. Wręcz dziwne byłoby, gdybyśmy w tak sprzyjających okolicznościach nie odczuli poprawy sytuacji na krajowym rynku pracy – komentuje analityk Cinkciarz.pl. – Przecież staramy się dogonić najbardziej rozwinięte gospodarki Europy – dodaje.
Sezon na pracownika i kwestia pensji
Zmniejszaniu się liczby bezrobotnych sprzyja także pora roku. Marzec i kwiecień otwierają paletę miesięcy na prace sezonowe. Z analizy kilku wcześniejszych lat wynika, że po styczniu i lutym, gdy odsetek ludzi bez zatrudnienia zwykle wzrastał, marzec z równą częstotliwością przynosił spadki. Wprawdzie nie były one wielkie – o 0,3-0,4 pkt proc, ale istotne jest to, że w tym roku tendencję zniżkową udało się utrzymać. Stało się tak, mimo że w styczniu i lutym stopa bezrobocia wynosiła odpowiednio – 8,6 i 8,5 proc., czyli zdecydowanie najmniej od 1992 r.
Kolejnym czynnikiem, który wzmacnia sytuację na polskim rynku, są rosnące płace. Średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w marcu br. wyniosło 4578 zł brutto, czyli o 5,2 proc. więcej niż przed rokiem. Był to zarazem najwyższy wzrost od czerwca ub.r.
– Gdy pojawia się więcej ofert zatrudnienia i rosną płace, w naturalny sposób ludzie chętniej skłaniają się do tego, by szukać pracy. Tempo wzrostu płac jest znacznie szybsze niż inflacji, stąd siła nabywcza naszych wynagrodzeń wzrastała – tłumaczy analityk Cinkciarz.pl.
Do danych o przeciętnym wynagrodzeniu należy jednak podchodzić z pewną rezerwą. Średnią, nie medianę, zawyżają ludzie z najwyższymi zarobkami. Stąd wielu pracującym w Polsce wartość 4,5 tys. zł brutto wydaje się przesadzona, ponieważ jest dla nich nieosiągalna. Duża część Polaków nie zarabia nawet 60 proc. średniej krajowej.
Dzieje się tak m.in. dlatego, że do wyliczania średniej krajowej GUS uwzględnia zarobki z przedsiębiorstw zatrudniających więcej niż 9 osób. Tymczasem małe firmy (do 9 pracowników) dają posady milionom Polaków, lecz z reguły nie oferują wysokich płac. Przeciętne wynagrodzenie, wliczające już te najmniejsze firmy, wyniosło w 2016 r. 4047 zł brutto. – Dla porównania w Niemczech było to ok. 3,7 tys. euro, czyli cztery razy więcej niż w Polsce. Widać zatem, że choć wzrost płac może nam się wydawać imponujący i na pewno cieszy, to do rozwiniętych gospodarek europejskich jeszcze Polsce sporo brakuje – tłumaczy analityk Cinkciarz.pl.
Niskie bezrobocie nie mówi całej prawdy
Europejski Urząd Statystyczny, posługując się inną metodą, wyliczył, że stopa bezrobocia w Polsce wynosi 5,3 proc., co przekłada się na miejsce w ścisłej czołówce Unii Europejskiej i oznacza wartość niemal 3 pkt proc. niższą niż średnia dla wszystkich unijnych krajów.
Jednak stopa bezrobocia sama w sobie nie jest dobrym miernikiem kondycji rynku pracy. Ten sam Europejski Urząd Statystyczny klasyfikuje Polskę w ogonie państw UE pod względem o wiele istotniejszego wskaźnika, czyli odsetka ludzi zatrudnionych, który w Polsce dla wieku 20-64 lata wynosi 69,9 proc., przy unijnej średniej – 71,5 proc. i np. 77,8 proc. w Czechach oraz 79,1 proc. w Niemczech.
– Szczególnie jeżeli chodzi o zatrudnienie osób z najniższym wykształceniem, ich odsetek w Polsce jest jednym z najniższych w całej Europie, wynosi niecałe 40 proc. w przedziale wiekowym 20-64 lata, podczas gdy średnia dla Unii jest o blisko 15 pkt. proc. wyższa, a np. dla Niemiec czy Wielkiej Brytanii o połowę wyższa. Dodatkowe słabości polskiego rynku pracy wynikają ze: zbyt niskiego współczynnika wakatów, stosunkowo dużej dysproporcji w wynagrodzeniach oraz różnic w liczbach oferowanych miejsc pracy pomiędzy poszczególnymi regionami. Współczynnik wakatów może odzwierciedlać niezaspokojony popyt na pracę oraz potencjalnie dysproporcje pomiędzy umiejętnościami osób gotowych do pracy, a profilem osób, jakich szukają pracodawcy. Wakaty skupione są w największych ośrodkach, ale nadal relatywnie niska mobilność pracowników może powodować większy poziom bezrobocia w niektórych regionach – wyjaśnia Bartosz Grejner. – Regiony Polski mocno różnią się także pod względem średnich płac – kontynuuje analityk Cinkciarz.pl. – Cały czas obserwujemy znaczną dysproporcję pomiędzy zachodnimi a wschodnimi województwami, z wyłączeniem Mazowieckiego. Lepiej zarabia się na zachodzie kraju. Jednak dla Warszawy średnia wynosi nieco ponad 5,5 tys. zł, stąd woj. mazowieckie należy do płacowych wyjątków na wschodniej ścianie Polski.
Atrakcyjni dla sąsiadów z Ukrainy
Rosnące płace i nowe oferty pracy nie zawsze wydają się atrakcyjne Polakom zapatrzonym na zarobki w Niemczech, Skandynawii czy we Francji. Niemniej polski rynek pracy staje się coraz bardziej atrakcyjny dla pracowników z Ukrainy. W polskich miastach na ulicach coraz częściej słychać język naszych sąsiadów zza wschodniej granicy, powstają też biura pośrednictwa dla obywateli Ukrainy, którzy starają się o posady w Polsce. W ub.r. aż 84,5 proc. wszystkich wydanych w naszym kraju zezwoleń na pracę dla cudzoziemców należało do Ukraińców.
– Napływ imigrantów nie zmienia w istotny sposób tego, co dzieje się na naszym rynku pracy. Nie jest to regułą, niemniej przybysze często podejmują zajęcia, którymi Polacy interesują się najmniej. I nie jest ich aż tylu, by zrównoważyć ubytek osób w wieku produkcyjnym, które nie są zainteresowane pracą w Polsce. Chodzi tu m.in. o emigrację zarobkową wielu młodych i wykształconych obywateli naszego kraju, którzy wyjechali za pracą do krajów oferujących nieporównywalnie o wyższe zarobki, a także o starzejące się społeczeństwo polskie czy hipotetyczny wpływ obniżenia wieku emerytalnego – konkluduje analityk Cinkciarz.pl.
[PR]