Rok szkolny powoli dobiega końca. Dzieci już się cieszą na myśl o nadchodzących wakacjach, ale nie rodzice, którzy myślą o wydatkach na podręczniki do nowej klasy. Dla wielu rodzin kwota 250 złotych do zapłacenia jednorazowo jest często dużym obciążeniem. Dlatego też polski rząd wychodzi naprzeciw mniej zamożnym rodzinom i od września 2014 roku wprowadza bezpłatny podręcznik. To rozwiązanie nie zyskuje jednak aprobaty wśród wydawców.
Edukacja darmowa? Nie do końca. Wszyscy rodzice narzekają na ceny podręczników, których zakup należy sfinansować z własnej kieszeni. A przecież książki to nie jedyny wydatek. I o ile artykuły biurowe czy strój na wf muszą być wymieniane dość często, o tyle podręczniki powinny służyć przez wiele lat. Niestety – co roku rodzice muszą kupować nowe książki, przy czym starych nie można odsprzedać ponieważ nie są już aktualne. Nic dziwnego, że nowy projekt rządu jest oceniany przez opiekunów pozytywnie.
Zgodnie z projektem „Darmowy podręcznik dla pierwszaka”, we wrześniu 2014 roku darmowe pomoce dydaktyczne otrzymają uczniowie klas I szkół podstawowych, w 2015 roku — dodatkowo dzieci z klas II, w 2016 roku — trzecioklasiści. Od tego roku rodzice nie będą ponosili również kosztów zakupu podręcznika do języka obcego i ewentualnych zeszytów ćwiczeń czy innych materiałów edukacyjnych. Z kolei od 2015 r. szkoły podstawowe i gimnazja otrzymają środki finansowe na zakup podręczników i materiałów ćwiczeniowych dla starszych uczniów. O ich wyborze zadecyduje rada pedagogiczna szkoły, a nie jak dotąd nauczyciel. Zatwierdzony zestaw ma służyć w szkole przez co najmniej trzy lata.
Rządowy elementarz budzi wiele kontrowersji wśród środowisk wydawniczych. Zdaniem Agnieszki Ostapowicz z wydawnictwa Żak „[…] jest to wielki eksperyment na dzieciach, które w tym roku pójdą do szkoły. Według szacunków rządu to około 550 tysięcy uczniów – sześciolatków i siedmiolatków. Ten eksperyment dotyczy także nauczycieli, którzy będą musieli sobie poradzić z narzuconym podręcznikiem. […] Propozycje rządu są dużym zaskoczeniem i z niepokojem na nie spoglądamy. […] Takie wydawnictwo jak nasze stoi przed wielkim dylematem, mamy książki w magazynie, bo musieliśmy je mieć. Nic nie wskazywało na to, że będą jakieś zmiany”.
Niezadowoleniu wydawnictw nie ma się co dziwić. W magazynach znajduje się 300 tysięcy gotowych do sprzedaży kompletów podręczników i ćwiczeń, których cena zgodnie z oczekiwaniami rządu została obniżona do 125 złotych za zestaw. Co się teraz z nimi stanie? Zapewne pokryją się kurzem. Tomasz Wróblewski, Wiceprezes Warsaw Enterprise Institute zadaje zatem pytanie „[…] Dlaczego to rząd ma pisać, drukować i wydawać podręcznik? Dlaczego ma zastępować rynek i ekspertów? Rząd może jako główny zarządzający ogłosić przetarg na dowolnych zasadach. Może zażądać, by podręcznik kosztował 5 złotych, miał 30 stron i był cały kolorowy. Wydawnictwa stanęłyby do przetargu i to byłoby dobre rozwiązanie”.
Z jednego rządowego podręcznika korzystają uczniowie w Rosji, Grecji, na Węgrzech, Ukrainie i Cyprze. Według Cezarego Kaźmierczaka, Prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców te kraje nie są dobrymi do naśladowania. „[…] W słusznie minionym ustroju wszystko było podobno najlepsze, wybrane przez najlepszych, ale jakoś to się nie sprawdziło.[…] Wielu rodziców stać na zakup podręczników, nawet jeszcze droższych. Natomiast powinno się pomagać selektywnie, żeby podatnik – bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy – pomagał tym, którym rzeczywiście tej pomocy potrzeba. Żeby fundować podręczniki, wykonane przez prywatnych wydawców, rodzicom, których na nie rzeczywiście nie stać”. Ponadto dodaje, że problemu nie da się rozwiązać poprzez jedną ogólnopolską ustawę. Regulacje powinny być podejmowane na najniższym poziomie administracyjnym, w gminach. To właśnie samorządowcy wiedzą najlepiej, komu pomoc jest najbardziej potrzebna. Z kolei Agnieszka Ostapowicz z wydawnictwa Żak proponuje, by skorzystać ze wzorów obowiązujących w niektórych krajach Europy, gdzie podręczniki są współfinansowane przez państwo, a nauczyciele mogą je wybrać z dostępnych pozycji edukacyjnych na rynku.
Tak się dzieje w Anglii, Walii i Irlandii Północnej, gdzie szkoły publiczne gwarantują swoim uczniom darmowe pomoce dydaktyczne. Jednak podręczniki, które są finansowane z budżetu państwa, pozostają własnością szkoły i są oddawane do użytku uczniom jedynie na czas roku szkolnego. Według rządowego projektu, podręcznik dla pierwszoklasisty również będzie własnością szkoły. Ich zakup ma kosztować 73 mln złotych. Czy pomysł darmowego podręcznika się sprawdzi i wyjdzie uczniom na dobre, czy też jak przewidują wydawnictwa, spadnie jakość nauczania? Na odpowiedź trzeba poczekać, przynajmniej do kolejnego roku szkolnego.
[media.netpr.pl]